Forum Świątynia Frey - Miejsce Wytchnienia i Odpoczynku Strona Główna Świątynia Frey - Miejsce Wytchnienia i Odpoczynku
Witaj w Guard. Tutaj każdy jest mile widziany
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Szehov

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Świątynia Frey - Miejsce Wytchnienia i Odpoczynku Strona Główna -> Postacie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tristian
duch



Dołączył: 27 Cze 2006
Posty: 199
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ruiny zamku opodal świątyni

PostWysłany: Czw 22:32, 27 Lis 2008    Temat postu: Szehov

Imię: Szehov

Charakterystyka: Młody człowiek po dwudziestce, ubrany w surdut, nogawice i oficerki. Nie ma zarostu, twarz jest dość smukła i blada. Wygląda jakby nie przespał kilku nocy. Średniego wzrostu i wagi, oczy ma puste, patrzące w dal. Jest ponury i opryskliwy, niechętnie nastawiony do innych, cyniczny i złośliwy.

Historia Postaci: Smug, jeszcze dwa tygodnie temu wzorowy opiekun domu obłąkanych w Altdorfie rozkopywał jeden z kopczyków na wzgórzu. Był taki jak sobie życzyli kapłani – wielki, nie za inteligentny i spokojny. A teraz wykopywał ciało biednego chłopaka, który ledwie parę dni temu powiesił się w lochu dla ciężkich przypadków. Jesień nie była „piękna i złota”. Wiatr zawodził strasznie, a chmury były ciężkie od deszczu. Jeszcze chwila i spadnie. Drewniana łopata uderzyła w coś wydając głuchy odgłos. Rzucił na bok narzędzie pracy kopacza i wziął w mocarne łapska kilof. Pomylił się, deszcz nie spadł kiedy on z kiesą pełną złota siedział przy piwie. Z pierwszą oderwaną klepką prowizorycznej trumny chmury się oberwały, strugi deszczu zalały cmentarną górkę. Kiedy ciało nieletniego paranoika-samobójcy leżało na zbitych z paru desek i starego koła taczkach, jego niedawne miejsce spoczynku było całe mokre, a szary kitel opiekuna Smuga całkiem już przemókł. Ale trzos będzie.

*

Osiłek z domu dla obłąkanych stał w progu, starając się kulić pod lichym daszkiem żeby chociaż chwile nie być na deszczu. Minę miał nietęgą. Wstawił trupa do obory za domem, oddalonym zresztą o pół dnia jazdy od stolicy Imperium. Elegancko ubrany młodzian wyłuskiwał ze sporej, pełnej złota szkatuły monety. Włożył o parę więcej niż zwykle, nie mniej niż dwadzieścia sztuk. Poprawił binokle na nosie. Podszedł nie śpiesząc się do swojego pracownika.

- Proszę panie Smug... To było już ostatnie zlecenie. Dołożyłem parę monet, dajmy na to jako odprawę. – Zamknął drzwi, nie widząc powodu na dłuższe pożegnania z matołkiem. I może to był błąd, bo Smug wiedząc że zarobi wlazł jeszcze do którejś z wybadanych spelun, gdzie dawali mu gorzały na kredyt. Alkohol zakręcił w głowie, dodał jakąś jasną myśl do głowy opiekuna. No i był zły nie na żarty. Kiedy wyważył drzwi, jego pracodawca siedział przy stole nad jakąś księgą. Pewno uczoną. Był młody, ale na wojownika nie wyglądał, nie będzie trudno się dorobić jak ta lala. Z rykiem zamachnął się kilofem na uczonego, a on nad podziw zręcznie odskoczył z krzesła, które kilof rozbił w drzazgi. Smug chciał już wyprowadzić drugi cios, ale pracodawca machnął ręką. Tylko. Purpurowa smuga, która zawisła w powietrzu kiedy nekromanta rzucił czar, zaczęła powoli opadać. A osiłek leżał już dawno na podłodze, twarz miał wykrzywioną w zdziwieniu – było to pewnie ostatnie uczucie jakie doń dotarło przed śmiercią. W końcu dziwne to, rana która się już mu dawno zagoiła, a którą otrzymał od kosy jednego z pacjentów rok temu... otworzyła się. Paskudny głęboki cios wielkim nożem w bark z dawnych lat znów sprawił że przebite ramie zabolało okrutnie, ale teraz krwawiło bardziej i to o wiele bardziej niż powinno. Tak że się wykrwawił. Nekromanta zakaszlał, zakaszlał okropnie, jakby miał wypluć sobie płuca po czym splunął krwią na podłogę.

*

Opuścił domostwo jeszcze tej samej nocy. Kolegia Magii w Altdorfie na pewno go wyczuły, świątynia Morra też. Nie łudził się, że ta kryjówka starczy na długo – nie pod samym nosem Imperatora, bądź co bądź pod kagankiem nie zawsze jest najciemniej. Jedyne co wywoływało złość to, że nie mógł przebadać wisielca. Ale sam sobie jest winny. Miał przy sobie tylko wełnianą torbę przerzuconą przez ramię, w której spoczywała księga. Ruszył przed siebie, do najbliższej przystani – nie mógł pozostać w tej krainie, w zbyt wielu prowincjach o nim wiedziano. Uderzeniem pięści w pierś uciszył swój kaszel, choć ból nie zmalał. Cholera, znajdzie rozwiązanie i na to. Teraz trzeba uciekać, nie dać sobie przerwać badań.

*

Chłopak nie chciał być jak inni na akademii medycznej w Nulnie, siedzący w bogatych dzielnicach paniczykowie. A cennik zaczynają od worka złotych monet wzwyż. Nie był jednym z tych bajkowych biedaków, którzy pracą w pocie czoła dostali się na uniwersytet. Ojciec który go wychowywał był namiestnikiem w armii Imperatora, mógł pozwolić sobie na wyprawienie dzieciaka żeby został uczonym. Młodemu Szehovowi umarła matka, brat zginął na froncie w wojnie z kultami chaosu, a przyjaciela z podwórka ojciec-wojak frontowy zatłukł na śmierć. Wiedział że chce przeciwstawić się śmierci, chce z nią walczyć i ratować życie ludziom, bo życie jest najcenniejszym darem. Trzeba go pielęgnować i dbać o niego. Pilnie się uczył na lekarza, ojciec mu pomagał, wykładowcy wyśmiewali idee, inne żaki chciały móc zdzierać ze szlachty ile tylko się da. Takie czasy...

- Więc chcecie jechać na front panie Szehov, i ratować ludzi? – Profesor wykładający anatomię, wredny jak sto nieszczęść gnom znów pozwolił zrobić sobie dygresje żeby go wyśmiać. Ośmieszyć i zmieszać z błotem... i nikt nie wiedział, że to dlatego że nieludź też miał takie marzenia.

- Tak panie profesorze. Lekarz powinien być tam, gdzie ludzie potrzebują pomocy. – Opanował się w jednej chwili. Palce nadal zaciskał mocno na pulpicie, ale nie da się sprowokować do cholery. Nie da mu przyjemności wywalenia go za jedno nieparlamentarne słowo. – A nie tam... gdzie mają najcięższe sakwy.

- Biedacy i tak umrą panie Szehov. – Syknął gnom, wychylając się zza ambony na tyle, na ile pozwalał mu lichy wzrost. – Zdechną we wszach, zdechną w zarazach, wyrżnie ich szkorbut i brak higieny.

Żak Szehov kopnął krzesło, które z hukiem walnęło o deski sali. Wziął torbę z podręcznikiem anatomii i skierował się ku wyjściu szybkim i butnym krokiem. Zatrzymał się jednak przed samymi drzwiami. Nawet się nie odwrócił.

- A wy, i wam podobni zdechniecie zżerani przez sumienie, przez gorzałę. W końcu pieprznie w was piorun Morra, który nie będzie mógł patrzeć jak niegodnie umierają ludzie, kiedy lekarze skaczą wokół przeziębionej Jej Królewskiej Mości i zwalczają łupież Hrabiego Pana.

Skończył, a w sali tym razem nie było drwiących śmiechów i sapnięć, wszyscy siedzieli cicho jak makiem zasiał. A gnom poczerwieniał ze wściekłości jak wino, i już miał zripostować wyśmiać i zelżyć ucznia. Ale drzwi trzasnęły już dobrą chwilę temu, zamykając się za nim kiedy wyszedł.
Do jasnej cholery! Był wychowankiem ostatniego roku medycyny doraźnej Uniwersytetu Medycznego Nulnu. Za dwa miesiące miał ukończyć nauki. Szlag by je trafił! Ma wiedzę! Ma moc uzdrawiania! Ma moc... przywracania ze zmarłych?



Powiadali potem, że główny lekarz polowy armii „Młot” nie ukończył nawet dwudziestu trzech lat, że strawiła go gruźlica, że nie miał dyplomu z Nulnu. Ale to nie ważne, bo to był najlepszy cholerny lekarz wojskowy jakiego widziano na froncie z chaosem.



Nikt nie traktował go poważnie, powiadali że syneczek setnika chciał zaznać sławy, ale to łeż. Po pierwszej bitwie został dowodzącym fleczerem swojego namiotu, a po trzeciej dowódca „Młota” mianował go głównym lekarzem polowym. Pracował na równi z innymi, po łokcie w posoce, w wiecznie ubrudzonym od ran wojaków i kurzu kitlu. Miał pod sobą dziesięć namiotów, po pięciu cyrulików w każdym. I jeden cholerny młodzik z wiedzą medyczną – on. Zawsze w namiocie najbliżej frontu...

- Sterylizować mi te igły i nici, nie szyć umaczanymi w gównie! – Wrzeszczał młody chłopiec wyglądający jak fleczer, albo rzeźnik. Jedno z dwóch. – Kamyk! Dawaj piłę, dawaj bandaże i przygotuj się na hamowanie krwotoku!

Dziewczyna którą wzięli z poboru na pomoc lekarską trzęsącymi się rękoma wygotowywała igły. Nikt z nich nie był przygotowany na takie okrucieństwo, a na pewno nie wiejska dziewczyna. A on psia mać, musiał być twardy, przynajmniej tworzyć takie pozory. Krasnolud przezwany Kamykiem przygotował narzędzia do amputacji. Długą brodę miał związaną w warkocz, żeby nie pałętała się przy operowaniu. Nic to nie dało – i tak była rdzawa od krwi. Szehov zacisnął dłoń na pile, kiedy zaczął przy kolanie obcinać nogę, a raczej krwawy ochłap który miał ją imitować wojownik Imperium zawył nieludzko. Pomoc lekarska właśnie się porzygała. Trudno. Przynajmniej krasnolud był twardy. Trzymał opaskę zaciskową powyżej miejsca obcięcia z siłą tura – wykonywał swoje zadanie.

Miał już brać się za tamowanie krwawienia z czyjegoś pustego oczodołu, kiedy jakiś żołdak podbiegł do niego.

- Panie Szehov, panie medyk! Nasz setnik niemal ubity, weźcie dzielnego wojaka na stół...

- Lekkoś ranny, wynoś się z mojego szpitala. Ja tu ratuję życie, ktoś inny cię opatrzy.

Wojak cały się zaczął trząść. Mówili mu, że najlepszy lekarz tej bitwy taki jest – że wszyscy równi powiadał.

- Ale nasz setnik! Nasza setka „grot”, najbliżej frontu a setnik położył bez mała czterech chaosytów... – Mówił nie wiedząc co może jeszcze dodać.

Młody fleczer odwrócił się gwałtownie, chwycił żołdaka za krawędź napierśnika i przyciągnął do siebie. „Grot”? Setnik? NIE!

- Dawaj go tu! – Odrzucił wojaka że ten prawie się przewrócił – Mała! Zajmij się naszym pół-ślepcem! I nie mów że nie wiesz! Służysz już drugą bitwę, wiesz więcej niż medykusy z miast!

Nie zdążyła nawet zaoponować. A po tym co powiedział hardo tylko przytaknęła głową, krzyknęła na jakiegoś fleczera i zajęła się nim rannym najlepiej jak umiała. A Szehov pochwalił ją w duchu, zdążył to uczynić chociaż nie miał czasu na nic. Jego ojciec już leżał na stole.

- Kamyk! Zacisk i piła do okostnej! Igły i nici! Wyparzone do cholery! – Wrzeszczał tnąc wielkimi szczypcami pasy trzymające ojcowski napierśnik. Noga urąbana na kości udowej, cios czymś wielkim w brzuch, chyba toporem. Aż się w jamę brzuszną wbiła płyta zbroi. Cholera, cholera, cholera. – Kamyk, zacisk na nodze! Chaosyta wykonał amputację za nas, tamuj krew.

Krasnolud z poważną miną próbował uratować resztki krwi dzielnego setnika. A Szehov robił co mógł żeby coś zrobić. Ale każdy jego organ wewnętrzny był zmasakrowany – cud że donieśli go żywego. Zaszywał jamę brzuszną, a wszyscy lekarze w namiocie nie mogli uwierzyć. Główny Lekarz Polowy armii „Młot”, genialny medyk medycyny doraźnej Szehov płakał. Łzy leciały nieprzerwanie po policzkach.

- Tamuj Kamyk kurwa twoja mać!

- Szehov... – Setnik, wojownik, ojciec, bohater. Głos miał słaby. – Dumny jestem z tego co zrobiłeś... największym wojownikiem jesteś...

- Zamknij się cholera! Nie odzywaj! – Szehov pękł. Nie robił nic, wpatrywał się tylko w ojcowską ranę. Młoda doskoczyła do niego, zaczęła wydawać polecenia. Cały zespół namiotu frontowego starał uratować setnika „Grotu”, ojca tego kto zrobił z nich lekarzy.

Oddech ustał.

*

Góry Sylvani echem odbijały straszny kaszel. Szlakiem którym szedł co kilkanaście metrów krzepła na kamieniach wypluta krew. Młodzieniec miał blade lica niczym ulrykowe śniegi, chat było mało w tej krainie wampirów i czarnych magów nekromancji. A z ostatniej niziołczej wioski wyszedł blisko tydzień temu. Nie spotkał od tamtej pory żywego ducha. I martwego też nie, bogom dzięki. Wspinał się na szczyt góry o której mówił tamten szalony dziad. Ponoć to wyjście dla tych, którzy nie mają nic do stracenia. Tylko głupiec i w bogów niewierzący się na to godzi, ten któremu nie straszni są łowcy czarownic, ni kapłani Morra. Że to ścieżka dla tych którzy nie boją się ciemności. Zobaczymy! Błysk w oku Szehova był tak desperacki jak szalony, niemal na kolanach już wspinał się po ostrych kamieniach jednej z gór Nagasha. Żadne poświęcenie nie jest zbyt wielkie, żeby żyć. Nagle zatrzymał się, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. Złapał się jedną dłonią za żebra, z surduta uleciał guzik, a jego kaszel poniósł się pewno daleko z tych gór. Krew zmieszana ze śliną którą plunął na kamienie dodała mu sił, nie odczuwał już chyba żadnych ludzkich uczuć. Bo czy zwierzęcą chęć przeżycia, instynkt samozachowawczy jest ludzkim uczuciem. Kiedy podniósł głowę, chcąc ruszyć znów pod górę... zobaczył go.

- To jest ta zagadka? O to właśnie chodzi, prawda? Przeżyć? – Wychudły, blady człowiek o długich posklejanych czarnych włosach, i takiejże brodzie stał nad nim władczo. Miał wystające kości policzkowe, a oczy gorały martwym fioletem. W całej swojej ludzkiej postaci, wyglądał wyjątkowo nieludzko. W długich, kościstych palcach ściskał obszerne tomiszcze. Uśmiechał się, czy raczej był smutny... raczej smutny. Choć nie biło od niego absolutnie nic, jakby go tu nie było.

- Tak. Tylko o to. – Szehov miał jeszcze na ustach ślady wyplutej krwi. Stał naprzeciw niego, wiedząc że on tak nie skończy. Chciał tylko przeżyć.

- Uda ci się młody medyku, uda ci się to i więcej. Nagash kiedyś, dawno temu też chciał tylko przeżyć. Nie pozwolić żaby czarna śmierć mu je odebrała. Nie pozwolił, ale nie chcesz wiedzieć za jaką cenę.

*
Obudził się w niziołczej wiosce, w chacie tego starego karzełka który przenocował go kiedy wyruszał w góry. Nikt nie wróżył mu, że powróci. Nie wierzyli mu... a teraz byli martwi. Kiedy wracał, nie wyglądał nawet jakby odbył dziesięciominutowy spacer. Surdut lśnił aż czystością, oficerki były świeżo wypastowane. W prawej dłoni trzymał księgę, księgę o której nizołki przyrzekały nic nie mówić. Oczy młodzieńca były wypełnione zimnym kolorem fioletu. Kiedy dostał od Nagasha, pierwszego z nekromantów jedną z jego ksiąg nie mógł się powstrzymać. Cała wioska zniszczona mroczną magią. Kapłani Morra na pewno wyczuli takie wielkie zło. Uciekł kiedy tylko to wszystko do niego doszło, zapanował nad sobą... do pewnego stopnia. Oprawił księgę w gruby, szary papier i nosił ją wełnianej torbie, nigdy za długo w dłoniach. Chce tylko przeżyć, niepotrzebna jest mu wiedza nekromancka Nagasha. Nie potrzebna?

Umiejętności/Zdolności: Szehov nigdy nie uczył się walki, poza lichymi lekcjami fechtunku które mógł odebrać na frontach. Jest biegły w znajomości ludzkiej anatomii, ma sporą wiedzę medyczną. Jego nekromanckie zdolności magiczne nie stoją na wielkim poziomie, zaczyna dopiero zgłębianie arkanów tej magii. Potrafi jeździć konno, poza tym nie był nigdy typem wszechstronnie uzdolnionej osoby, nie szyje z łuku ani kuszy.

Ekwipunek: Całe wyposażenie Szehova to wełniana torba na ramieniu z przyborami skryby, Ósmą Księgą Nagasha oprawioną dla niepoznaki w szary papier, paczką herbaty i butelką wódki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tristian dnia Czw 22:33, 27 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mistrz Gry
Ten Który Rządzi



Dołączył: 27 Lis 2006
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:49, 28 Lis 2008    Temat postu:

Postać zaakceptowana.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Świątynia Frey - Miejsce Wytchnienia i Odpoczynku Strona Główna -> Postacie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin